Wbrew pozorom nie chcę Wam dzisiaj wciskać kolejnej historii o książętach, rycerzach, smokach oraz biednych, zależnych i głupiutkich księżniczkach. Chcę Wam przedstawić coś z czego naprawdę jestem dumna. I chociaż nie skończyłam jej na czas skradła moje serce.
Marynarkę, którą możecie zobaczyć na powyższych zdjęciach, uszyłam sama. No dobra przyznam się, nie do końca. Zaczęłam ją na kursie szycia w Krakowie, skończyłam w Gorzowie z pomocą babci. Ale nikt inny nie siedział przy maszynie. Tylko ja! Ze spódnicą ołówkową z tego samego materiału miała tworzyć komplet na chrzciny mojego siostrzeńca. Ale po pierwsze nie wyrobiłam się , po drugie było stanowczo za gorąco. Już teraz wiem, że zrezygnowanie z podszewki było dobry pomysłem ( chociaż możecie powiedzieć, że jestem tchórzem) i że muszą zajść w niej pewne zmiany. Tzn. że baskinka zostanie delikatnie zaokrąglona. Wykrój pochodzi oczywiście z Burdy. Niestety wszystkie moje magazyny jeszcze zalegają w pudłach więc nie mogę Wam teraz zdradzić z której, postaram się to uzupełnić.
A różnie nazywane padki na ramionach ( parasolki wtf?, naramienniki, ozdoby) nieustannie kojarzą mi się ze średniowieczem.
Marynarka super chciałabym tak umieć szyć i robić sobie sama rzeczy. Cudna jest mam nadzieję, że kiedyś będzie można gdzieś taką kupić :)
OdpowiedzUsuńHej, zawsze możesz kogoś po prosić, albo nauczyć się szyć. To naprawdę nie jest takie trudne.
UsuńAle ładna! Naprawdę! ;) Bardzo mi się podobają takie delikatne, cienkie marynarki, a Twoja jeszcze ma śliczny kolor ;)
OdpowiedzUsuń